Czy jedzenie mięsa w piątek to grzech? Warto rozmrozić go wczas nawet po owo, żeby przetestować jego świeżość i użyteczność do spożycia. Też na dziedzinie może pojawić się biało-zielony nalot, jaki symbolizuje o obecności pleśni.
Czy jedzenie mięsa w Wigilię jest grzechem i czy ma znaczenie, że w tym roku Wigilia wypada w piątek? Ks. Rafał Główczyński: Obecnie post w Wigilię ma charakter tradycyjny, aczkolwiek nie jest to pojmowane w kategorii grzechu. Gdyby więc ktoś nie wytrzymał i zjadł schabowego podczas Wigilii, to nic by się nie stało. Z tym że w tym roku Wigilia wypada w piątek, więc obowiązuje nas wstrzemięźliwość od pokarmów z grzechów głównych jest nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Czy można do tego zaliczyć świąteczne łakomstwo? Czy trzeba się z tego spowiadać?Boże Narodzenie jest to czas radosnego świętowania, więc czymś naturalnym jest, że przeżywamy tę radość przy stole i konsumpcja jest większa niż normalnie. Ale z drugiej strony każda skrajność jest zła, więc jeżeli ktoś w święta doprowadzi się do stanu, że to jedzenie nie jest przyjemnością, ale wręcz jakimś cierpieniem, to myślę, że samo serce mu podpowie, że trochę się jednak przegięło i tego umiarkowania jak jest z piciem alkoholu w Wigilię i święta? Czy Kościół na to pozwala?Ten temat nie ma dokładnych wskazań ze strony Kościoła. Tradycja mówi, żeby Wigilia była dniem przeżywanym jednak w tym postnym charakterze, dlatego zachęca się do tego, by zachować wstrzemięźliwość. Natomiast pozostałe dni świąteczne to czas radosnego świętowania, a alkohol zawsze był jednym z elementów towarzyszących świętowaniu. Oczywiście to wszystko powinno być w rozsądnych ilościach. Źle by było, gdyby przyjęcie świąteczne skończyło się wizytą w izbie wytrzeźwień, albo jakiś wujek w pewnym momencie zamiast deseru preferował drzemkę pod święta bardzo często przygotowujemy mnóstwo posiłków, których potem nie jesteśmy w stanie zjeść. Czy marnowanie i wyrzucanie żywności w okresie świątecznym też jest grzechem?Tak, zdecydowanie powinniśmy starać się tą żywność spożytkować. Jest teraz parę inicjatyw, które to ułatwiają. Są jadłodzielnie, w których można pozostawić potrawy i ktoś na pewno chętnie z nich skorzysta. Powinno się dołożyć wszelkich starań, by tego marnowania żywności było jak nie idąc w święta do kościoła, popełniamy grzech ciężki?Tak. Te święta można przeżywać jako święta albo jako święta Bożego Narodzenia. Jeżeli chcemy obchodzić je jako święta Bożego Narodzenia, to naturalne jest, że powinniśmy pójść na spotkanie z Bogiem, który jest obecny w kościele podczas we mszy świętej powinno uczestniczyć się zarówno pierwszego, jak i drugiego dnia świąt?Powinno pójść się do kościoła 25 grudnia, bo jest to Uroczystość Narodzenia Pańskiego. 26 grudnia jest świętem, ale nie nakazanym, więc jeżeli ktoś nie będzie wtedy w kościele, to nie popełnia poza przykładami, o których rozmawialiśmy, przychodzą księdzu do głowy jeszcze inne grzechy popełniane przez Polaków podczas świąt?Takim grzechem, ale bardziej przedświątecznym, jest brak miłości, który wyraża się tym, że jest w domu sporo do zrobienia, a ktoś z tego domu wtedy świadomie ucieka. To jest częsty problem, że panie mówią, że trzeba zrobić to, to i tamto, a panowie nagle mają tysiąc różnych zajęć. Wtedy jedna ze stron jest bardzo obciążona. Taki grzech braku wsparcia albo nieuczestniczenia w przygotowaniach na pewno pojawia się dosyć często. I czasami, może nie tyle grzechem, ale brakiem roztropności jest przeakcentowywanie tych przygotowań, które potem kończy się zwykłym ludzkim przemęczeniem. Wiele osób marzy o tym, żeby te święta się skończyły, bo tak bardzo ich zmęczyły wszystkie przygotowania. Dobrze by to było wszystko zrównoważyć i nie robić czegoś ponad siły, tak, żeby święta nie były czasem wyczerpania, a pełnego przeżywania co ksiądz sądzi o nadmiernym konsumpcjonizmie przed świętami i skupianiu się głównie na kupowaniu prezentów?Źle jeżeli to się staje celem samym sobie i prezenty przyćmiewają wszystko albo jeżeli kupujemy rzeczy tylko po to, by pokazać się jako dobry wujek czy ciocia. To potem powoduje często u najmłodszych trudność cieszenia się z małych rzeczy. Z rozmów z rodzinami słyszę, że te dzieciaki już mało co cieszy, no bo wszyscy starają się dużo dawać i kupować, a mało z nimi być i rozmawiać. W dzieciach od najmłodszych lat rozwija się materializm, który w przyszłości bardzo je unieszczęśliwia, zwłaszcza jak przychodzą momenty, że coś chciałyby posiadać, a nie mogą. Wśród najmłodszych bardzo łatwo rozbudza się duże materialne potrzeby i potem nie wystarczy podarować czegoś słodkiego, bo pojawiają się pytania, czemu np. nie dostaję najdroższych ksiądz mógłby na koniec podsumować, jak powinno przeżywać się święta Bożego Narodzenia i co powinno być ich istotą?Na pewno powinniśmy pamiętać, że to jest przede wszystkim Boże Narodzenie i Bóg stał się jednym z nas z miłości do nas i powinniśmy robić wszystko, by o tym nie zapomnieć. Dlatego podczas świąt, zwłaszcza podczas Wigilii, nie powinno zabraknąć modlitwy, zacytowania Ewangelii, opłatka i tradycyjnego składania sobie życzeń, które są nie tylko słowami, ale wiążą się z konkretnymi czynami, z tym że życzymy sobie jak najlepiej. Jeżeli w rodzinie są jakieś głębokie podziały, kłótnie, urazy, krzywdy, to Boże Narodzenie jest dobrym momentem, by pozwolić narodzić się na nowo pięknym uczuciom. Katolickie święta powinny być takie, że Bóg jest w centrum, a wszystko inne to coś, co po prostu pomaga w przeżywaniu także: Jak będzie wyglądać kolęda w czasie COVID-19? „Nie będzie na pewno chodzenia od drzwi do drzwi”Oceń jakość naszego artykułu:Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze KLER NIE PIJE WCALE DO TYCH 7 GRZECHÓW GŁÓWNYCH POWINNO SIĘ DODAĆ OD WAS SAMYCH CHYBA Z 5 CAŁY CZYSTY KLER Z DOR SZERYF PIS CIŚGLE IM DAJE KASĘ KASĘ Z UNI NA NAJLEPSZĄ SZTUKĄ JAKI WYMYŚLIŁ BÓG TO ZSYŁAŚ TAKICH W KOLORADKACH I CZARNYCH SUKIENKACH JEST GŁOSZENIE KŁAMSTWA ILE WY GRZECHÓW NAROBILIŚCIE TYLKO KASA SIĘ SIĘ DLA WAS CO TAKI MŁODY KLECHA WIE SZKOŁA DON TADEO ILE to Bóg się urodził? Co roku się rodzi dla katolików? Dla mnie Bóg, jak sam powiedział i zapisane jest w Piśmie Świętym: "Był, Jest i Będzie" Jezus nie urodził się w grudniu ani nie był i nie jest Bogiem, czyje urodziny świętujecie tak na prawdę?A co myśli kościół o kosmitach? Jakże mądrze powiedział że nikt nie stracił wiary po przeczytaniu książki Marksa, ale wielu po spotkaniu z daj Boże, Pana Boga nie ma, to chwała Bogu; ale natomiast jeśli, nie daj Bóg, Pan Bóg jest, to niech nas ręka boska straszne co sie dzieje w kosciolach teraz. W ostatnia niedziele siedzialem w pierwszej lawce. Bylo fajnie, Wstan siadz, kleknij, wstan, siadz. Taka fajna gimnastyka. Az tu nagle babka kolo mnie zapalila gwinta. Normalnie z wrazenia mi piwo z reki miesięcy temuTam są legiony zjadliwe robactwa”, ci, „co pod tronem siedzą”, „krwią handlują”, „I sami tylko o swym kłamstwie wiedzą”. „Polsko krzyż twym papieżem jest – twa zguba w Rzymie!”.biblioznawca7 miesięcy temuJaka jest różnica między Bogiem a katolikiem? - Bóg jest nieograniczenie miłosierny, a katolik niemiłosiernie ograniczony biblioznawca7 miesięcy temuA gdzie jest w Biblii napisane ze w piatek nie mozna jesc miesa? Cala ta religia to zlepek wymyslow hierarchow na podstawie wierzen brednie w XXI może działało za Chrobrego,który wymordował 30 procent narodu żeby wprowadzić te przeklęte czary nazwane wiarą ludzie olewają to ciepłym miesięcy temuWIęcej pokory chłopcze! Proponuję rok milczenia i słucznia co mówią Polacy, niekoniecznie do ciebie, bo o to może być trudno, ale co mówią w ogóle. Ty nie mów nic, bo swoim nierozważnym słowem wprowadzasz zamęt w środowisku.
Czy popełnią grzech jedząc w piątek mięso? Kogo obowiązuje post w piątek i zakaz jedzenia mięsa w piątek? Znasz jedzenie z PRL-u? Jedynie najlepsi z najlepszych zdobędą 10/10
Problem zakupów niedzielnych dlatego jest tak bardzo skomplikowany, bo zastanawiamy się tutaj nad rodzajem czynów, które nie są wewnętrznie złe, ale mogą być złe lub dobre w zależności od sytuacji. Już tłumaczę, o co chodzi. Istnieją w naszej wierze moralnej czyny, które uznajemy za wewnętrznie złe i nigdy, w żadnych okolicznościach nie moglibyśmy powiedzieć, że są dobre – np. zdrada małżeńska. Jeśli ktoś sypia z kimś, kto nie jest jej mężem albo jego żoną – źle robi i tyle. Mogą sobie tam na świecie różne bajki opowiadać, ale my, chrześcijanie, wiemy – bezdyskusyjnie źle jest cudzołożyć. Z zakupami niedzielnymi jest inaczej – może być tak, że pojechanie na zakupy w niedzielę nie tylko nie jest czymś złym, ale jest wręcz aktem miłości. Kiedy bowiem zauważę w niedzielę, że starsza sąsiadka ma w lodówce tylko światło – całkiem do rzeczy będzie pojechać i zrobić jej zakupy. Będzie to nie tylko dozwolone, ale i dobre. Problem z czynami, które nie są wewnętrznie złe, a jednak okresowo powstrzymujemy się od ich wykonywania, polega na dookreśleniu, kiedy przekroczenie takiej wstrzemięźliwości jest grzechem, a kiedy wręcz dobrym uczynkiem. Podobny problem mamy przykładowo z niejedzeniem mięsa w piątek – zasada jest analogiczna. Chciałbym tu od razu zaznaczyć i podkreślić dychotomię, przed którą stajemy – coś jest złe albo dobre. Nie ma trzeciej opcji. W moralności nie istnieje „neutralność”. Możemy postępować dobrze albo źle – nigdy neutralnie. Jakie zagrożenia mogą się pojawić w związku z taką sytuacją? Pierwsze polega na tym, że ktoś zasady moralne i zakazy dotyczące czynów, które nie są wewnętrznie złe, zacznie traktować tak, jakby nie były one zrelatywizowane w stosunku do okoliczności. Krótko mówiąc, ktoś złamanie postu w piątek czy kupienie chleba w niedzielę będzie traktował jak cudzołóstwo. Stąd biorą się pytania: Byłem chory, nie miałem nic do jedzenia w lodówce poza kiełbasą i zjadłem ją – czy to grzech ciężki? Poszedłem w niedzielę do sklepu, bo miałem gości zupełnie niespodziewanych i zupełnie niespodziewanie głodnych – czy to grzech ciężki? fot. / Gwenael Piaser Ale może być tak – i tutaj mamy drugie zagrożenie – że ktoś nie tyle oskarża się z powodu takich „wykroczeń”, co raczej zasadami moralnymi związanymi z czynami, które nie są wewnętrznie złe, tłumaczy swoje lenistwo w miłości. Obiecałem choremu sąsiadowi, że wysprzątam mu mieszkanie przed świętami, ale mam na to czas tylko w niedzielę. A że ja w niedzielę nie pracuję – chory i starszy sąsiad spędzi święta w bałaganie i brudzie. Takie omijanie przykazania miłości przy pomocy zasad moralnych związanych z czynami, które nie są wewnętrznie złe, gromił Pan Jezus, kiedy mówił, że faryzeusze i uczeni w Piśmie przecedzają komara, kubki myją, w szabat uzdrawiać nie pozwalają, a tak naprawdę wszystkie te ich zasady to jedna wielka mistyfikacja. Gdy ktoś myli zasady moralne związane z czynami wewnętrznie złymi z zasadami zakazującymi czynów, które nie są wewnętrznie złe, i te drugie zacznie traktować jak te pierwsze – zwykle utrudnia mu to w sposób istotny wypełnianie przykazania miłości bliźniego. To jest pierwszy znak, że coś nam się w rachunku sumienia pomieszało. Trzecia groźba, również bardzo realna, pojawia się wówczas, gdy zasady związane z czynami, które nie są wewnętrznie złe, ale od których w pewnych okresach należy się powstrzymywać, zupełnie zaczniemy lekceważyć. Będziemy sobie przykładowo mówić, że lubimy zakupy – i całą niedzielę spędzać w galerii handlowej. Z kolei jeśli nie lubimy mięsa, to w piątek zjemy kiełbasę, bo to dla nas żaden post nie jeść schabowego. Przed przesadną relatywizacją zasad moralnych związanych z czynami, które nie są wewnętrznie złe, Pan Jezus również przestrzega, kiedy mówi, że nie przyszedł znieść Prawa, ale je wypełnić, i że nawet jedna jota się nie zmieni, aż się wszystko stanie, i jeszcze, że ma szczęście ten, kto prawo wypełnia i uczy wypełniać. Argument ze świadectwa Mam tutaj na myśli argument ze świadectwa. Powstrzymuję się od robienia czegoś nie dlatego, że jest to złe samo w sobie, ale dlatego, że chcę coś ważnego podkreślić, pokazać, przypomnieć sobie i innym istotne prawdy na płaszczyźnie nie tylko wewnętrznej, ale również uczynkowej i zewnętrznej. Nie chodzę w niedzielę na zakupy i mocno tego pilnuję, bo chcę jasno zaświadczyć, że człowiek nie jest tylko konsumentem dóbr ziemskich, ale i kimś, kto przynajmniej raz w tygodniu powinien poświęcić cały swój czas Panu Bogu, miłości bliźniego i własnej duszy. Myślę, że w obecnych czasach takie radykalne świadectwo jest czymś istotnym. Miałem kiedyś koleżankę, która – jak mi się początkowo wydawało – miała fioła na punkcie świętowania niedzieli. Nie tylko, że końmi bym jej do sklepu w niedzielę nie zaciągnął, ale nawet poniedziałkowy test z biologii (na który nie umiała nic tak samo jak i ja – a proszę mi wierzyć, to było wielkie nic) nie był w stanie zmusić jej do nauki. Bo była niedziela. Pierwszy raz widziałem wówczas cnotę świętowania dnia świętego o takiej sile działania jak moja długo i pieczołowicie pielęgnowana wada lenistwa. Moja zacna koleżanka nawet strojem przypominała w niedzielę, że jest święty dzień. Śmiałem się z niej, że gdybym się kiedyś ocknął i nie wiedział, jaki mamy dzień tygodnia, wystarczyłoby, abym zerknął, co ona robi, a czego nie robi, i jak wygląda i wiedziałbym, że to niedziela. Dużo mówi się teraz w Kościele o apostolstwie świeckich, o głoszeniu Ewangelii przez świeckich. Zwykle przychodzi nam wówczas na myśl jakaś grupa z gitarą albo małżonkowie prowadzący kursy przedmałżeńskie. I jest to świadectwo – jak najbardziej. Ale myślę, że wyraźnym i ważnym apostolatem jest także ten, który wynika z tego, że mówimy jasno – nie biegam po sklepach w niedzielę, bo to dzień szczególny i chcę to nie tylko uszanować, ale i pokazać. Nie zjadam mięsa w piątek, bo także takimi zewnętrznymi gestami chcę sobie i innym przypomnieć, że coś ważnego w piątek się stało. To zasady, z pomocą których przyznajemy się przed światem do Pana Jezusa, pokazujemy światu, ale również samym sobie, co jest ważne. I drugorzędne znaczenie ma tutaj kwestia, czy ja lubię zakupy, czy ich nie lubię. Czy lubię mięso, czy nie. Ważne jest to, że mam możliwość dania sobie i innym świadectwa, zewnętrznego i widocznego, wzmocnionego przez fakt, że jest to świadectwo nie tylko moje, ale dużej grupy ludzi – Kościoła. To jest sposób przyznawania się do Pana Jezusa – tym bardziej skuteczny im z jednej strony staranniejszy, a z drugiej – wtórny wobec przykazania miłości Boga i bliźniego, nie zaś wobec mojego lenistwa, czy też duchowego widzimisię, czy też tak wielkiego „uwewnętrznienia” wiary, że na zewnątrz się ona nie przejawia w niczym. Nie chodzi tylko o zakupy niedzielne. Kiedy parze mieszkającej ze sobą przed ślubem mówi się, iż problemem moralnym takiej sytuacji nie jest tylko kwestia seksu, ale i zgorszenia publicznego, czyli antyświadectwa wiary moralnej i życia chrześcijańskiego, zwykle ludzie patrzą na księdza jak na panią Dulską, a słowa „zgorszenie publiczne” ledwie rozumieją. A to czynami i zachowaniem – w takich właśnie sprawach jak zakupy niedzielne, brak postu, mieszkanie przed ślubem (choć to oczywiście jest inna kategoria problemu) – sprawiamy, że nasz świat zewnętrzny, społeczny staje się arcypogański. Problemem jest nie tylko zdejmowanie krzyży z miejsc publicznych, ale i zaniechanie praktyk zewnętrznych naszej wiary, brak świadectwa w prostych rzeczach. Zdjęcie krzyża ze ściany w szkole czy niedzielny shopping to bardzo podobne w istocie działania. Oburzając się na jedne, których my akurat nie robimy, nie zauważamy drugich, które robimy. Rodzi się oczywiste pytanie o to, czy Pan Jezus przyzna się do nas przed swoim Ojcem, skoro my nie przyznajemy się do Niego w naszych gestach i zachowaniach przed ludźmi. Pomiędzy lodami a zakupami Pytanie jest proste i zostało postawione kilkakrotnie. Czy istnieje różnica pomiędzy pójściem w niedzielę na lody albo „wdepnięciem” do cukierni a zakupami niedzielnymi w pełnym wymiarze? Postaram się później z tym pytaniem zmierzyć, ale proszę, aby najpierw jego autorzy postawili sobie na własny użytek inne pytanie. Taki eksperyment myślowy. Czy rzeczywiście jesteście przekonani, że różnicy pomiędzy wizytą w niedzielę w cukierni a wizytą w niedzielę w centrum handlowym nie ma (tak z ręką na sercu)? Czy też może tak naprawdę „czujecie” tę różnicę, ale nie potraficie jej wydobyć, dookreślić i nazwać. Namawiam do postawienia sobie tego pytania, bo ja doskonale znam z własnego doświadczenia taki stan duszy, kiedy człowiek „odbiera” jakąś prawdę, ale nie potrafi jej racjonalnie wydobyć i dookreślić, a na dodatek prawda ta jest jednocześnie dlań dosyć niewygodna. Można wtedy postąpić na dwa sposoby. Pierwszy polega na pewnej ostrożności. Sytuacja jest następująca: sumienie coś mi „podszeptuje” (to jedynie jakaś intuicja), ale nie jestem w stanie tego postępowania do końca racjonalnie wytłumaczyć. Widzę natomiast, że właśnie takie postępowanie zgadza się z pewną tradycją praktyki wiary, czyli praktyki moralnej Kościoła. Zachowuję więc to postępowanie aż do momentu, kiedy nie znajdę wyraźnego argumentu, że to jest postępowanie złe i należy je odrzucić. Tego typu ostrożność zachowuję zwłaszcza w takich sytuacjach, gdy wygodniej byłoby mi ten model postępowania, o którym rozmyślam, odrzucić, niż zachować. Jak to się ma do kwestii zakupów niedzielnych? Rzeczywiście czuję, że kiedy pójdę z rodziną na lody (czy do zoo) „po kościele”, to nie ma w tym nic złego, ale jeżeli pojechałbym kupować panele podłogowe, flizy i kafelki oraz zrobił rundkę po galeriach handlowych – to już nie byłoby w porządku. Niby nie potrafię wyjaśnić do końca tej różnicy, ale mam moralną świadomość, że „coś jest na rzeczy”. Wiem również, że sytuacja byłaby dla mnie bardziej komfortowa, gdybym nie musiał się zastanawiać i pilnować w kwestii chodzenia na zakupy w niedzielę, tylko po prostu robił to bez stawiania sobie barier. Ów fakt „zwiększenia komfortu własnego” przez zanegowanie jakiejś praktyki powinien mi nakazać ostrożność właśnie w jej zanegowaniu. Jest też drugi sposób postępowania, który przyjmujemy w takich sytuacjach – sposób nieostrożny. Jakaś praktyka wiary jest dla mnie po prostu niewygodna, stosowanie jej wymaga pewnego wysiłku i „dziwaczenia”. Poza tym, ja jej w zasadzie nie stosuję „niewolniczo” już od dawna. „Niewolniczo” w tym przypadku oznacza świadomie, dobrowolnie, konsekwentnie i z podjęciem koniecznego wysiłku. Co oznacza, że jeśli sklep jest zamknięty albo mi się nie chce, to w niedzielę nie idę na zakupy. Szczerze mówiąc, nie tylko nie stosuję tej zasady postępowania, ale nawet sumienie mi tego już specjalnie nie wyrzuca. I dobrze mi z tym. Gdyby nie to, że ktoś tam się czepił, nie byłoby problemu. Ten tyran-moralista i do tego skrupulant chce mnie wpędzić w nerwicę, otchłanie przedsoborowej moralności zamkniętej, w starotestamentalną moralność prawa, a nie moralność miłości i Kazania na górze, w której przecież bez wątpienia trwam i wzrastam w zawrotnym tempie. Oczywiście nie mogę przyznać się do tego, że mi się po prostu nie chce walczyć o wprowadzenie tej zasady w życie (czy jej reaktywowanie) z dokładnie tak samo ważnego powodu, jak nie chce mi się wynieść śmieci albo wyjść z psem w jesienny deszczowy ranek przed pracą. Muszę więc coś z tym zrobić. Po pierwsze, zadaję sobie pytanie, czy pochodzi ona wprost ze słów Pana Jezusa. Na szczęście nie. Drugie pytanie – czy została uroczyście ogłoszona jako obowiązująca przez Stolicę Piotrową. Na szczęście nie. Więc jeszcze jedno pytanie – czy potrafię ją racjonalnie uzasadnić. Uff, jak dobrze, że nie. Czy praktyka ta podlegała zmianom na przestrzeni wieków? Tak – co za ulga. Teraz mogę już w pełni spokojnie stwierdzić, że jest to ludzkie widzimisię, ludzki zwyczaj i mieszczańskie przyzwyczajenia, i z sercem wiary nie ma nic wspólnego. W zasadzie jest to zatem jedynie barokowo-trydencka przybudówka do pełnej świeżego powietrza moralności związanej z duchowością otwartą. Ale dla spokoju sumienia zapytam jeszcze kogoś (dajmy na to księdza), czy potrafi mnie przekonać. Całe szczęście, nie potrafił. W takim razie nie zamierzam wracać do sprawy aż do czasu, gdy ktoś mi nie dowiedzie, że to jest dobre. Jedni w ten sposób myślą o zakupach niedzielnych, inni o celibacie. Jeszcze inni o poście piątkowym czy mieszkaniu przed ślubem. Cała ta gigantyczna konstrukcja ma usprawiedliwić zwykłe, najzwyklejsze „nie chce mi się”, „uwiera mnie”, „nie jest to komfortowe”, „wymaga wysiłku i dziwaczenia”. Ale do tego nie wolno się przyznać – nawet przed sobą. Przed tym drugim, nieostrożnym podejściem do intuicji sumienia serdecznie przestrzegam. Bardzo szybko nabiera się wprawy w takim postępowaniu i coraz więcej zasad daje się tak unieszkodliwić. Wróćmy teraz do postawionego pytania. Moim zdaniem, istnieją przynajmniej dwie różnice pomiędzy przysłowiowym kupowaniem lodów w niedzielę a niedzielnym shoppingiem. Po pierwsze, kupienie lodów nie jest czymś, co potrafi odebrać dniu świętemu jego poświęcony Panu Bogu charakter i atmosferę wyjątkowości. A shopping jest. Po drugie – i tu wracam z uporem maniaka do argumentu „ze świadectwa” – świat nie potrzebuje od chrześcijan świadectwa: „Jedzenie lodów oddala od Pana Boga”. Świat potrzebuje świadectwa: „Ta cała konsumpcyjna tandeta utrudnia dojście do Pana Boga. I to jest szczególnie problem współczesnego świata”. Metafora galerii handlowej jako współczesnej świątyni wydaje mi się nie być od rzeczy. A metafora zoo czy lodziarni jako współczesnej świątyni? Ta wydaje się raczej bez sensu. Ale to oczywiście tylko metafory. Tekst jest fragmentem książki o. Janusza Pydy, którą niebawem wyda Fundacja „Dominikańskie Studium Filozofii i Teologii”. Tytuł i skróty pochodzą od redakcji fot. / remuz (Jack The Ripper) 19 grudnia 2014, 10:56 Urodzony w 1980 roku, absolwent filozofii UJ i teologii PAT. Duszpasterz krakowskiej "Beczki".
Czy jedzenie mięsa w piątek jest grzechem ciężkim? 2007 Istnieje grzech obiektywny i subiektywny. Na forum możemy rozmawiać o grzechu obiektywnym. Czyli czysto teoretycznie, abstrahując od okoliczności. Na ten drugi – subiektywny – jest miejsce właśnie w konfesjonale.
Od kilkunastu dni próbuję napisać ten tekst i ciągle wskakuje mi do głowy pytanie: a co, jak zapyta? Jeśli ktoś spowiada się: "w piątek zjadłem mięso, bo zapomniałem, że piątek", to jaki jest Bóg, w którego wierzy? Kiedy zaczynam się Go bać i stresować, że coś poszło mi nie tak, więc teraz na pewno się obrazi, bo przecież totalnie zawiodłam i wydaje mi się, że tym razem wyczerpałam limit Jego darmowej miłości, dzieje się coś, co jest jak porządne uderzenie w głowę. Albo jak strzał prosto w serce. Boga obchodzi tylko jedno Grzegorz Kramer zmienia status na Facebooku i czytam: "Bóg jest dobry, dam się za to zabić". I myślę najpierw: wow, on jest tak bardzo pewien. A potem pytam siebie: co to dla mnie znaczy? Teraz i dzisiaj. W kontekście mojego dnia, planów, tego, co jest trudne albo wydaje mi się małym końcem świata. Przypominam sobie, jak bardzo zawalił św. Piotr, a Jezus nie zrobił mu ani jednego wyrzutu. Zapytał tylko: "Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?". Boga, którego zdradził przyjaciel, najbardziej obchodzi ciąg dalszy relacji. Jedyne, o co pyta, to miłość, a potem daje mu jedno z najważniejszych wyzwań na świecie. Michał Nikodem (lider wspólnoty Chefsiba) na jednym z wykładów opowiada, że jak rano żegna się ze swoją córką, to mówi do niej: jesteś piękna, dobra, kocham cię, a nie: masz być dzisiaj grzeczna i aktywna, nie kłócić się z koleżankami i wrócić z piątką. Jasne, że zależy mu na tym, żeby dobrze się zachowywała, uczyła itd., ale jako ktoś, kto kocha, podkreśla to pierwsze. Dziewczynka z taką dawką dobrych słów i miłosnych zapewnień wchodzi z odwagą nie tylko do swojej szkolnej klasy, ale też w każdy kolejny dzień. Skoro mądry tato potrafi tak dużo dać swojemu dziecku w czasie pożegnania, które trwa krócej niż minutę, co Bóg powiedziałby teraz do ciebie? Przecież On też jest dobrym Tatą. Do tego nieziemskim. Bóg nie jest policjantem z drogówki "W piątek zjadłem mięso, bo zapomniałem, że jest piątek" - kiedy ks. Boniecki słyszy takie słowa w czasie spowiedzi, zastanawia się, w jakiego Boga wierzy ten człowiek. Przyznaje, że piękne jest tak wrażliwe sumienie, ale Bóg to nie policjant z drogówki, który doskonale wie, w którym miejscu kierowcy przyśpieszają, więc ukrywa się w krzakach, żeby w dobrym momencie móc wypisać mandat. "Bóg taki nie jest. On nas kocha i nie czyha na to, że przez roztargnienie czy przez słabość nie zachowamy tej przepisowej wstrzemięźliwości" (tu możecie posłuchać całości nagrania ks. Adama). Święty Franciszek dbał o przestrzeganie postu i do tego samego zachęcał swoich braci. Kiedy jeden z nich nie mógł spać z powodu głodu, Franciszek w środku nocy ugotował coś dla niego. Z kolei święta Teresa w piątek zjadła pieczoną kaczkę, a potem doświadczyła jednej z piękniejszych modlitw w życiu. Bo post jest dla nas, a nie my dla postu. Warto znaleźć osobistą odpowiedź na pytanie: po co mi post? "Jezus im odpowiedział: «Czy goście weselni mogą pościć, dopóki pan młody jest z nimi? Nie mogą pościć, jak długo pana młodego mają u siebie. Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy, w ów dzień, będą pościć»" (Mk 2, 19-20). Bo choć Bóg zawsze jest blisko i to On na mnie czeka, szuka, tęskni, to ja ciągle mam tysiące ważniejszych spraw i stopniowo usuwam Go z mojej codzienności. Więc pytam siebie: gdzie ja dzisiaj jestem, jak daleko od Niego? I co mogę zrobić albo czego nie robić, żeby chociaż trochę się zbliżyć? Katolicy niewolnicy. Szynka ważniejsza niż miłość? >> Bóg rozbraja miłością Jemu chodzi o nas, a nie o zasady. Chce nas prawdziwych, z całą paletą rozczarowań, pretensji i porażek. Pomysły na post tak samo jak przykazania mają nam pomagać, ale nie mogą być jak cele. Łatwiej się pości i w piątek nie je mięsa z miłości, a nie ze smutnego obowiązku albo strachu przed karą. Przyjaciół nie chcemy rozczarowywać, a w dobrych relacjach nie ma miejsca na lęk, bo przestrzeń wypełnia bliskość. "Żryj cukierki, ale zadbaj o relacje" - taka grafika wpadła mi w oko na początku Wielkiego Postu i myślę, że jest rewelacyjna. Bo jeśli niejedzenie słodyczy albo niepicie kawy ma zrujnować relacje, z Bogiem albo z ludźmi, a po wrzuceniu do puszki od niechcenia 10 zł ktoś ubogi poczuje się gorzej, niż zanim to zrobiliśmy, to lepiej ani nie pościć, ani nie wspierać ubogich. Bóg tak kocha, że pozwolił zabić Jezusa. I to On już poniósł karę, "a dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie, nie ma już potępienia" (por. Rz 8, 1). Bóg jest miłością - to zdanie powtarzane setki razy, spowszedniało, brzmi czasem jak tani slogan. Dopiero, kiedy spędzimy z tymi słowami chociaż 20 minut, mają szansę nabrać większego znaczenia. Wtedy szynka w piątek nie jest już ani wielkim wyzwaniem, ani powodem do wielkich wyrzutów sumienia. * To fragment kazania, które usłyszałam w jeden z Wielkich Czwartków. Poruszyło mnie na tyle, że najważniejsze myśli zapisywałam na pożyczonej chusteczce, pożyczonym długopisem: "Jezus wie, że nigdy nie będę gotowy na miłość. Że nigdy nie uznam się godnym takiej miłości. Że nie przepracuję swojego życia tak, by zasłużyć na miłość, na kochanie, na szczęście. Dlatego nie czeka. Bo Bóg nie czeka. On ściąga uroczystą szatę swojego Bóstwa, tak by nie przeszkadzała i mnie, i Jemu. I wstaje od stołu. Nie rzuca mojego życia na kolana, nie łamie mojego życia, by dać mi miłość. On sam klęka przede mną i myje moją stopę, na której stoi moje życie. I kocha mnie. Tylko taka miłość - prosta i zwyczajna - może rozbroić mój intelekt. Moje rozumienie, obawy, uprzedzenia, kalkulacje. Te wszystkie zasieki życiowych doświadczeń, które gromadzimy przez całe życie. Zza których tęsknimy, boimy się, zza których czekamy, czy ktoś nas pokocha, czy ktoś do nas przyjdzie. A kiedy próbujemy przez nie przebrnąć, to się tylko ranimy. Przychodzi do nas rozbrajająca miłość na kolanach. Trywialna i codzienna. Z miską i ręcznikiem. Subtelny teolog Jan pokazuje nam Jezusa klękającego przed nami z miską i ręcznikiem. Bez słów i bez czekania na zrozumienie. Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Dałem wam przykład, abyście tak postępowali wobec siebie. Jeśli nawet wiecie to wszystko, szczęśliwi będziecie dopiero wtedy, gdy będziecie to spełniać (...). Dopiero wtedy będę szczęśliwy, gdy pozwolę Bogu klęknąć przed moim podeptanym życiem. Pokochać to, co brudne, wstydliwe, zranione we mnie. A potem odważę się klęknąć przed drugim człowiekiem i go obmyć i pokochać w tym, co kruche. Dopiero wtedy będę szczęśliwy. Ta akcja idzie dalej. To nie jest pobożna abstrakcja. To jest liturgia mojego życia. Liturgia, która zawsze dzieje się w obecności Boga i konkretnego człowieka, ale podczas gdy nam kolana tak rzadko drżą i tak rzadko potrafimy klęknąć przed sobą i drugim człowiekiem i być blisko siebie, On to robi pierwszy po to, żebym się już nie bał". Tutaj posłuchacie całego kazania ojca Michała Adamskiego, dominikanina. Edyta Drozdowska - z wykształcenia polonistka i pedagog, z pasji dziennikarka i trenerka. Ma w sercu jedność chrześcijan. Lubi życie w rytmie "magis", czyli dawanie z siebie więcej niż trzeba
Stary Testament uznaje, że cudzołóstwo jest grzechem, który jest sprzeczny z pojęciem własności. Wtedy, czyny tego rodzaju, nie były uznawane za naruszenie czystości i niesprawiedliwość wobec małżonka. Kiedy rządził Mojżesz uznawano, że nawet modlitwy do obcych bóstw są cudzołóstwem. Wynikało to z utożsamiania relacji ze